Są takie meble, które odnawiamy „na rozum”. Renowacja tego stołu zaczęła się zwyczajnie – od zawsze stał w kącie, pod oknem. Leżały na nim książki, gazety, różne szpargały. Lubił przy nim pracować Tata jego właścicielki. Kiedy Tata odszedł i mieszkanie trzeba było przejrzeć i podjąć te wszystkie smutne decyzje, M. pomyślała, że stół mógłby stanąć w jej domu, raczej ze względów uczuciowych niż estetycznych, bo wyglądał po prostu… jak stół z kąta pod oknem. Przy bliższym poznaniu okazało się jeszcze, że ma popękany lakier i rozmaite zniszczonka, jak to sześćdziesięciolatek. Tak się poznaliśmy.
Najpierw okazało się, że fornir ma piękne naturalne wybarwienie, które stary, pożółkły lakier zmieniał w złe wspomnienie PRL-u. Potem zauważyłam, że carga, czyli oskrzynia, czyli te pionowe deski, które łączą blaty z nogami, jest delikatnie wygięta w łuk. Takie wygięcie, prawie niezauważalne na pierwszy rzut oka, sprawia, że ostatecznie bryła stołu wygląda szlachetniej. Jeszcze bardziej potem wykryłam cudowne śruby, „których już dzisiaj nie robią”. Takie mam skrzywienie sentymentalne, po przejściach z dzisiejszymi śrubami i wkrętami, które są tak potanione w produkcji, że aż łebki zostają ci w rękach, a reszta śruby w meblu, żeby nie powiedzieć w d..pie. No więc, stare śruby n i g d y cię nie zawiodą. Ech…
Wszystko miał fajne – nogi i ich łączenie z cargą było fajnie zaprojektowane, dodatkowe blaty do rozkładania były w świetnym stanie (a to jeden z większych kłopotów starych rozkładanych stołów, te małe blaty często znikają w niewyjaśnionych okolicznościach i trzeba dorabiać).
Any way, stół z dnia na dzień odkrywał swoją urodę, a kiedy już pojechał do M. i wtargałyśmy go do salonu, okazało się, że zmienia nastrój całego wnętrza, że wygląda, jakby wszyscy inni na niego czekali, i że w ogóle nie jest już stołem z kąta. Stanął na środku i, słowo honoru, odetchnął z ulgą 🙂